czwartek, 25 kwietnia 2013
Mimo wszystko Cię kocham /Rozdział 8 - ostatni
~ Mimo wszystko Cię kocham ~
Konsekwencje wybryku Yifana przez dłuższy czas ciążyły na zespole, jednakże ta cała sytuacja z pewnością zbliżyła do siebie dwunastkę chłopaków. Fani dokuczliwie spekulowali i rozmyślali nad powodem próby odejścia lidera chińskiej grupy – na próżno, bowiem wytwórnia najstaranniej jak tylko potrafiła, ukryła fakt o trafieniu Tao do szpitala. Prawdziwy powód znał jedynie Luhan i Lay, ponieważ reszta trwała przy wersji bezsilności maknae i jego złego stanu psychicznego. Kto jak nie oni mogli go doskonale rozumieć? Niejednokrotnie każdy z nich przechodził cięższe chwile, dlatego nie drążyli tego tematu i starali się być równie silni, co wcześniej.
Zarówno w Korei, jak i w Chinach, panowała luźna atmosfera, pomimo stresu związanego z codziennymi treningami. Trud, który wkładali w każdą godzinę męczarni pośród czterech ścian, nie był na próżno, gdyż przygotowywali się do comebacku. Każdy miał dość nieustannego puszczania piosenki jeszcze raz i wysłuchiwania narzekań trenera na ich błędy. Mimo tego, że czwórka osób z zespołu wdała się w zakazaną miłość, wszystko było w jak najlepszym porządku. Co prawda... niektórzy o tym nie wiedzieli – a już szczególnie manager, jednakże bieżące sprawy zdawały się być w jak najlepszym porządku.
Luhan patrzał jak zmęczony Yixing któryś raz z rzędu powtarza te same kroki, ponieważ nie za bardzo mu wychodziły, zostając tym samym po godzinach w pustej i dusznej sali. Podziwiał go za to, że ma takie silne zaparcie i motywację do stawania się lepszym. Nie rozumiał tylko skąd to się brało. Jak znalazł sobie cel, dzięki któremu potrafił wstać na równe nogi i iść jak gdyby nigdy nic? Rozumiał to, że w życiu przeszedł wiele – tak jak wszyscy, ale to nie było usprawiedliwieniem.
Przecież... Luhan także wiele razy próbował znaleźć w sobie siłę i spróbować być choć trochę tak dobrym jak Lay.
- Cześć uparty jednorożcu. Nie złamałeś sobie jeszcze tego różka, że tak beztrosko pląsasz po parkiecie? - rzucił żartobliwym tonem w stronę Lay'a. Lulu otworzył drzwi i postanowił towarzyszyć przyjacielowi w dodatkowym treningu, napotykając tym samym zmęczony wzrok kolegi z zespołu. - Jeny, matulu... Zrób coś z tym biedakiem, bo się wykończy.
Lay nie potrafił ukryć faktu, że widok Luhana sprawił, iż poczuł kolejny przypływ energii i gdy już miał wstać, by ponownie zacząć tańczyć, poczuł delikatny uścisk na nadgarstku. Podniósł wzrok i jego oczom ukazał się przyjazny i ciepły wzrok Lulu, który wpatrywał się w niego niczym matka, martwiąca się o swoje dziecko.
- Luhan, ile razy mam powtarzać, że to ''nic''. Wiesz dlaczego to robię. Chcę być dobry, lepszy od Jongina. Nie potrafisz przymrużyć na to oko i zostawić mnie w spokoju? - wypowiedział przyjaźnie, jednak blondyn wyczuł w tym trochę nieporządnego tonu, mówiącego ''odwal się i odejdź''.
Puścił rękę bruneta i poszedł pod ścianę, by zaraz po tym osunąć się po niej na zimną podłogę w celu obserwowania starań Yixinga. Drugi z kolei podszedł do telefonu i włączył na nowo piosenkę. Gdy tylko pierwsze nuty rozbrzmiały w środku pomieszczenia, w którym było nie lada gorąco – zaczął poruszać swoim ciałem, będąc jednocześnie pełnym gracji i wewnętrznego spokoju. Być może towarzystwo Luhana tak na niego działało? Być może był jego... Oceanem Spokojnym? Wodą przynoszącą ukojenie w upalny dzień, jak i w czasie nie małego zmęczenia. Tak jakby Lulu był dla Lay'a oparciem w ciężkiej chwili – całkowicie nie zdając sobie z tego sprawy.
Wiele razy błądził myślami, wspominając minione chwile. Te wszystkie zdarzenia, w które wplątany był on i Yixing, były tylko chwilowe? Owszem, wyznali sobie miłość i wspólnie spędzili kilka razy noc, kochając się. Jednak dla Luhana to było za mało. Chciał, by Lay już zawsze był takim pełnym troski i dającym mu poczucie bezpieczeństwa, chłopakiem. Kilka razy nawet próbował zwrócić na siebie jego uwagę, podkreślając fakt, że go zaniedbał. Lay był niestety osobą, której często zdarzało się myśleć tylko i wyłącznie – o sobie.
- Nie myślałeś o tym, by... Wyjść gdzieś po treningu i odpocząć? Może na świeżym powietrzu – ciągnął, jednak Yixing przerwał mu, urywając tym samym wypowiedź Luhana i nie pozwalając mu dokończyć.
- To świetny pomysł, ale obawiam się, że dla licealistów. Nie jesteśmy już beztroskimi dzieciakami, które nie wiedzą jeszcze co chcą robić w przyszłości, Luhan – powiedział ciągle tańcząc. Nawet nie chciał stracić ani chwili odpowiadając przyjacielowi, dlatego wydukał to niewyraźnie – dysząc.
Blondyn poczuł się urażony i wstał z zamiarem wyjścia. Nawet nie obdarzył Lay'a spojrzeniem, tylko czym prędzej zniknął za drzwiami W chwili, gdy Lulu już nie było – Yixing przerwał i położył się na podłodze, pozwalając swoim brązowym włosom zmieszać się z takim samym kolorem paneli. Zakrył ręką oczy, zasłaniając tym samym łzę, mimowolnie spływająca po jego policzku.
***
Luhan zmęczony leżał na pościeli i czytał nużącą książkę. Co prawda, nie był zapalonym miłośnikiem fantasy, ale postanowił dzisiejszy wieczór spędzić z właśnie tym gatunkiem literackim. Ze wszystkich sił próbował skupić się na sytuacji, którą obecnie przedstawiały napisy, lecz nie potrafił. Co chwilę jego myśli zajmował on – Yixing, który wcześniej na sali treningowej był dla niego niemiły. Tęsknił za starym przyjacielem. W sumie... wtedy też był dla niego chamski, ale prawdą było, że krył się za tym powód maskowania uczucia, którym darzył Luhana. Teraz jednak owego powodu nie ma – zniknął w momencie pierwszego pocałunku.
Szybko owe rozmyślania przerwał sen, który zastał Lulu niespodziewanie. Pokój rozmazał się, napisy stały się niewyraźne a powieki powolnie zamknęły. Wyobraźnia przytoczyła mu straszne wizje. Śnił mu się koszmar.
Pewnego dnia Lay po rostu zadzwonił do Luhana, prosząc o spotkanie w momencie, gdy ten skończył brać orzeźwiający prysznic. Uradowany tym, że jego ukochany pragnie spotkania, ubrał się i udał w umówione miejsce. Nie zastał tego, czego się spodziewał. Zamiast Yixinga stojącego z opuszczoną głową – ujrzał chłopaka przytulającego drobną i ładniutką dziewczynę. Szybko zorientował się, że jest nim Lay i... jego świat legł w gruzach, ponieważ owe spotkanie miało na celu przedstawienie mu jego nowej miłości. W tej chwili zrozumiał, że...
to koniec.
Obudził się cały zalany potem, a ciemność szybko ogarnęła jego zaspane oczy. Godzina na zegarku wskazywała drugą w nocy, dlatego wszyscy powinni już spać. Dlaczego więc usłyszał ciche pukanie do drzwi jego pokoju? Pomyślał, że mógłby to być Lay, jednak szczerze w to wątpił po tym, co stało się na treningu. Gdy nie odpowiedział, drzwi lekko uchyliły się, wpuszczając tym samym nikogo innego jak nie Yixinga, który zaczął rozglądać się w poszukiwania łóżka z Luhanem. Szybko dostrzegł, że ten siedzi i przygląda się jego wyczynianiom.
- Luhan, nie śpisz? - zapytał podchodząc bliżej. Usiadł na łóżku przyjaciela i objął go ramieniem.
Blondyn nie wierzył własnym oczom. Co się stało, że Lay nagle z chamskiego chłopaka zamienił się w miłego ukochanego?
Wciąż zdezorientowany, oparł głowę o ramię Yixinga i chłonął zapach perfum młodszego. Czuł, że nie przyszedł do niego bezinteresownie.
- Nie śpię, a bo co? - zapytał i podciągnął wyżej kołdrę, zasłaniając tym samym siebie i chroniąc przed spojrzeniem Lay'a.
- Chciałem, żebyś zszedł ze mną na taras w ogrodzie – wyszeptał czule i niemal wymruczał to do uszu zszokowanego Luhana, na którego twarzy pojawił się uśmiech.
Przytaknął i wstał, ciągnąc Lay'a za rękę. Bruneta jedynie rozbawiło pośpieszenie Lulu, przez co zaśmiał się zwracając tym uwagę swojego chłopaka. Szli w ciemności po korytarzu, dbając o to by nikogo nie obudzić. Podłoga skrzypiała pod ich ciężarem, dlatego nieco speszeni zwolnili – starając się przemknąć niespostrzeżeni. Gdy już dotarli, oczom Luhana ujawnił się widok stolika, na którym stały zapalone świece i leżał półmisek z truskawkami. ''Lay... On przygotował to wszystko dla mnie.'' - pomyślał i wzruszył się, pociągając nosem jak małe dziecko. W tym samym czasie Yixing przytulił go, kładąc jedną rękę na biodrze a drugą na włosach starszego, i pozwolił mu wypłakać się na jego ramieniu.
- Ja... Tak bardzo chciałem cię przeprosić. Wiem, że to jak zachowywałem się ostatnio było złe, jednak... Myślałem o tym... Chcę powiedzieć ci jak zginęli moi rodzice, ponieważ nie mogę mieć przed tobą tajemnic – wyszeptał, po czym wypuścił Luhana z objęć i odprowadził do krzesła. Pozwolił na to, by usiadł i sam zajął miejsce na drugim, stojącym niedaleko.
Przez chwilę siedzieli w ciszy, wyczekując momentu, aż Lay zacznie. Wbrew silnej chęci powiedzenia mu prawdy, chłopak nie mógł się w sobie zebrać. Wiedział o tym jedynie Tao...
Tao, który również zwierzył się mu z problemów ciążących nad jego psychiką. Nie wiedział, czy po tym co powie, Lulu nadal będzie go kochał. Po prostu bał się tego, że go nie zrozumie. Zawsze wydawał się być Lay'owi jedynie wesołym i pogodnym chłopakiem bez problemów. Dlatego do pewnego czasu traktował go jedynie jako ''zabawkę'', w najróżniejszy sposób nabijając się z niego.
To było złe – z pewnością, jednak Yixing był na tyle zdesperowany, że nie wiedział co robi. Tak bardzo pragnął zbliżyć się do Luhana, ale myśl o tym, że kiedyś będzie musiał mu to powiedzieć... była przerażająca.
- To było w pewien letni dzień, a tak naprawdę... w noc. Jako małe dziecko wymagałem ciągłego zainteresowania moją osobą i pragnąłem, by wszyscy w około zajmowali się mną – tylko mną. Nie miałem rodzeństwa, dlatego byłem całkiem sam i często zmuszałem do zabawy rodziców, którym niezbyt uśmiechał się fakt zabawiania mnie przez cały dzień. Pewnego razu... spali i ja... nudziłem się okropnie. Był późny wieczór, Próbowałem znaleźć sobie jakąś zabawę, lub coś, co mnie zajmie. Jednak jak długo można bawić się non stop tymi samymi zabawkami? Byłem wtedy strasznie głupi. Rodzice spali – a ja nie chciałem ich budzić, dlatego sam nie zdając sobie sprawy z tego jakie to niesie za sobą konsekwencje, zacząłem bawić się pokrętłami od kuchenki gazowej. Coś poszło nie tak i... wybuchł pożar. Stałem zapłakany patrząc na poszerzający się ogień, ale nie mogłem nic zrobić. Wszystko było takie pomarańczowe i czerwone. Meble w kuchni zajęły się ogniem a ja przestraszony pobiegłem do rodziców. Próbowałem ich obudzić... Na prawdę próbowałem, ale nie udało mi się. Rządził mną strach, dlatego wybiegłem z naszego domku i patrzałem jak płonie, stojąc na boso w ogrodzie. Zielona i mokra trawa chłodziła moje stopy, a ja stałem płacząc, w ręku trzymając pluszowego misia – przerwał i zakrył twarz, z której spływały łzy. To nie były zwyczajne łzy. To były łzy, które już dawno temu powinien wypłakać – tamtej nocy. On jednak dusił je w sobie przez tyle lat.
Luhan wstał i objął od tyłu Laya, który natychmiastowo schował się w jego dłonie po to, by za chwilę kontynuować opowieść. Wiedział, że ma w nim oparcie – jednak mimo to, było to dla niego strasznie trudne.
- Pożar dostrzegli sąsiedzi i zadzwonili po straż, oraz pogotowie. Myśleli, że wszyscy zginęli... Myśleli, że wszyscy spalili się – we śnie. Ulica wypełniła się tłumem gapiów a ja... Ja pamiętam już tylko urywki, losowe momenty. Pamiętam, że... że strażacy znaleźli mnie w ogrodzie i szybko wyprowadzili bojąc się, że za bardzo nawdychałem się dymu. Wiem, że wszyscy się na mnie patrzeli... Pamiętam jeszcze tylko moment, że w szpitalu przyszedł do mnie policjant, wręczając mi misia, którego upuściłem. Zapytałem się go ''Czy rodzice już się obudzili?'' a on odpowiedział, że... że jeszcze śpią – Yixing mimo potoku płaczu, mówił dalej nie zważając na Lulu, pod którym nogi ugięły się z wrażenia. Tak bardzo chciał pokazać mu, że zawsze będzie go kochał, nie zważając na nic.
- Wtedy trafiłem do domu dziecka. Dopiero, gdy podrosłem – zdałem sobie sprawę z tego, że to ja jestem winien śmierci moich rodziców. To JA ich zabiłem, rozumiesz? - wydukał.
Nastała głucha cisza. Lay wciąż płakał, wtulając się w rękawy od pidżamy Lulu, a ten... przytulał go w milczeniu. Nie miał pojęcia co mu powiedzieć, ponieważ nic nie zwróci mu rodziców. Nic nie zmieni tego, co się stało.
- Lay, ja... Ty nie wiedziałeś co wtedy robisz – wreszcie odważył się coś powiedzieć, ale nie było to zbytnio pocieszające. Młodszy przez tyle lat dusił w sobie te łzy, które teraz jednym tchem wypłakał. Poczuł, że to wszystkie wspomnienia wypłynęły z niego, tak jak one. Został już całkiem sam, chociaż miał kochającego go Luhana.
Jak gdyby było coś, co może zwrócić mu rodziców, i coś... co cofnie czas do tamtej chwili.
Do chwili, w której stracił wszystko.
Blondyna dobiegł cichy i zachrypnięty głos Yixinga, który wstał, sprawiając tym, że Luhan wypuścił go z objęć. Stanął naprzeciwko przyjaciela i patrzał się na niego załzawionymi oczyma.
- Za każdym razem, gdy idziesz spać, boję się – wypowiedział, spoglądając na niego przeszywającym wzrokiem. Jakby Lay... spoglądał w jego duszę, sprawdzając, czy nadal jest w niej miejsce na jego miłość. - Boję się, że ty także zaśniesz i się nie obudzisz. Moim oparciem... Osobą, która mnie wspiera – jesteś TY. Jak mógłbym stracić ciebie... zostając całkowicie sam.
Luhan ruszył w kierunku Lay'a i gdy tylko się zbliżył, wpił się w jego usta. Całował go zachłannie, jednocześnie wkładając w ten pocałunek jak najwięcej poczucia bezpieczeństwa i miłości. Chciał, by przestał czuć się samotnym. Tak bardzo go kochał i od dawna marzył o tym, by Lay był tylko jego, będąc samolubnym.
- Jeżeli miałbym ograniczyć sen tylko dlatego, byś porzucił swoje obawy, zrobię to – powiedział i przytulił Yixinga najmocniej jak potrafił. - Dziękuję, że mi powiedziałeś. Teraz jest to naszym sekretem i zakopiemy go głęboko w naszych sercach. Byłeś wtedy małym i nieświadomym niebezpieczeństwa dzieckiem, któremu wybaczam. Mały Lay'u... Jesteś tam? Wybaczam ci – po czym oboje rozpłakali się, nie tylko tuląc się do siebie, ale i również niewidocznego i wyimaginowanego – płaczącego ''jednorożca''.
***
Tamtej nocy nie mówili już nic. Spoglądali na niebo pełne gwiazd, trzymając się za rękę i wpatrując w obraz jasnych, święcących się kropek. Po tym, jak Lay w końcu powiedział to, co długo ukrywał przed Luhanem – oboje czuli, że zbliżyli się do siebie bardziej, niż dotychczas.
Tej nocy – byli ze sobą bliżej, niżeli podczas stosunku, ponieważ ich dusze stały się jednością.
Mały Lay przestał płakać.
***
Nazajutrz postanowili odwiedzić grób rodziców Yixinga, gdyż oboje tego pragnęli. Lay przyznał się przed Luhanem, że dawno tam nie zaglądał.
Stali przed kamiennym pochówkiem i w ciszy wpatrywali się w zdjęcia dawnych opiekunów bruneta. Lay ukląkł i położył dłonie na płycie, wpatrując się w zwiędłe kwiaty – które chwilę po tym Lulu wymienił na nowe, białe goździki.
- Mamo... Tato... nawet nie śmiem przepraszać, bo wiem, że nigdy mi nie wybaczycie. Nie przychodziłem tutaj, ponieważ jestem winien waszej śmierci. Już dawno przestałem być waszym synem, dlatego nawet nie powinienem się tak do was zwracać – spojrzał na Luhana, jednak ten tylko uśmiechnął się do niego, dodając mu otuchy. - Przyszedłem jedynie po to, by was zobaczyć i powiedzieć, że u mnie wszystko w porządku. Należę do wspaniałego zespołu, mam kochanych fanów oraz... miłość. Kocham go – Lay wskazał na Lulu, który jedynie ukląkł przy nim i splótł dłonie z jego własnymi. - Was też... kocham.
***
Odeszli, zostawiając za sobą jedynie małego i szczęśliwego chłopca – stojącego z misiem i uśmiechającego się do nich, chociaż oni wcale go nie widzieli.
Machał, lecz oni tego nie dostrzegli.
Wybaczył – jedynie to, wiedzieli.
THE END
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Chciałam podziękować wszystkim tym, którzy byli ze mną od początku, do końca. Na prawdę, jestem wam wdzięczna nie tylko za komentarze - ale i miłe słowa. To już koniec LayHana i smutno mi, jednakże wiem, że dzięki temu opowiadaniu będę pisać teraz tylko lepsze. Kiedyś trzeba napisać te pierwsze i je skończyć, prawda?
Mam nadzieję, że będziecie miło wspominać to opowiadanie i, że was nie zawiodłam. ; )
Do zobaczenia wkrótce.
środa, 10 kwietnia 2013
Mimo wszystko Cię kocham /Rozdział 7
Samolot
Krisa startował o dziewiątej rano, dlatego już teraz zdenerwowany
chłopak siedział w poczekalni i przyglądał się zabieganym
ludziom. W powietrzu panowała nerwowa atmosfera, a na lotnisku bez
problemu można było wyczuć stres gnębiący prawie wszystkie
osoby. Jedni ciągnęli swoje walizki, jakby nic w nich nie mieli, a
inni targali je za sobą wkładając w to dużo siły. Niektórzy
wyjeżdżali tylko na krótki okres czasu, jednakże on zamierzał
wybyć z Chin na dłużej. Nie miał pojęcia, ile zabawi poza
terenem państwa, ale był pewien swojej decyzji. Wiedział, że to
co robi, wyjdzie na dobre mu, jak i reszcie jego przyjaciół.
Krzesło, które
zajmował ospale, nagle zaczęło wydawać mu się strasznie
niewygodne. Monotonność czekania na lot zaczęła go strasznie
nudzić, dlatego wyjął gazetę i przyglądał się najnowszym
wiadomością. ''Nic ciekawego'' –
pomyślał, jednakże kątem oka dostrzegł informację, która nim
wstrząsnęła:
''Wu Yi Fan -
lider najpopularniejszego chińskiego zespołu: EXO-M, odszedł bez
słowa wyjaśnienia. Czyżby zespół, który w najbliższym czasie
zdobył największe grono fanów rozpadł się?''
Kris poczuł jak
na jego ciele wyraźnie rysuję się gęsia skórka. Właśnie zdał
sobie sprawę z tego, że przecież ta cała ucieczka nie ujdzie ma
na sucho. Wytwórnia, kumple i fani... będą ścigać go do
upadłego. Kiedyś będzie musiał napisać do nich i porozmawiać z
nimi tak, by przeprosić za to wszystko, jednak pragnął odwlec to w
najdalszą przyszłość najbardziej jak potrafił.
-
''Lot do Chicago odlatuje za dziesięć minut na pasie drugim.
Pasażerów prosimy o udanie się do miejsca przekazu bagażów, by
osoby, które jeszcze ich nie oddały zrobiły to w najbliższym
czasie''- usłyszał i wstał, po czym ruszył przed siebie do
miejsca wskazanego przez kobietę za mikrofonem. W tej chwili dobiegł
go głośny krzyk należący do osoby, którą z pewnością znał,
jednak jak najprędzej pragnął o niej zapomnieć.
- Kris! - czarnowłosy wołał ile
tylko miał sił, starając się by o uszy wielkoluda obił się
chociażby dźwięk jego własnego imienia. W tej chwili wyższy
odwrócił się i zobaczył Tao biegnącego do niego z zawrotną
prędkością. Przestraszony natychmiastowo zamarł i tępo wpatrywał
się w stronę z której za chwilę miał przybyć przyjaciel.
Zanim się obejrzał, a ten był już
przy nim i rzucił się niego z rozbiegu sprawiając, że lider
ubrany w długi płaszcz koloru
kremowego przewrócił się na brudną posadzkę lotniska. Mało by
brakowało, aby dwójka piosenkarzy rozbiła sobie głowę o zimną
podłogę miejsca z którego Kris za dziesięć minut miał wybyć do
innego kraju. Blondyn uniósłszy głowę
zobaczył, że jego przyjaciel cały zapłakany przytula go
najmocniej jak tylko potrafi, tym samym sprawiając, że braknie mu
tchu. Próbował coś powiedzieć, jednakże szok spowodowany
widokiem Tao odebrał mu głos zostawiając w gardle tylko i
wyłącznie ogromną kluchę. Tak jak podejrzewał nie musiał długo
czekać, ponieważ jego towarzysz natychmiast przejął inicjatywę i
zalał go potokiem słów, które niemal z echem odbijały się o
jego przytkane słuchawkami uszy.
- Choćbym za każdym razem miał
podcinać sobie żyły tylko dlatego, że mnie odrzuciłeś, będę
to robił. Choćbym miał płakać, jakbym podlewał kwiaty leżące
na parapecie w naszym pokoju, będę to robił. Nie ważne czy jesteś
heteroseksualny czy homoseksualny, ja.... Ja czekałem tutaj na
ciebie dzień w dzień przez ten cały tydzień i nie zamierzałem
się poddać. Już traciłem nadzieję, że kiedykolwiek cię ujrzę,
ale udało się i po prostu mnie wsłuchaj – nie wierzył własnym
oczom. Po tym wszystkim co zrobił... Po tym jak go chamsko
potraktował, on nadal go kochał? Wydawało mu się, że zepsuł to
uczucie na zawsze. Tak, jakby nigdy nie istniało. Chciał wyjechać,
by zapomnieć i dać żyć mu w spokoju zdając sobie sprawę z tego,
że jego decyzja jest bardzo samolubna. - Jeżeli miałbyś osobę,
którą kochałbyś tak jak ja ciebie, zrobiłbyś to samo. Dlatego
spróbuj mnie choć trochę zrozumieć. Wiem, że nie zmuszę cię do
miłości, ale... Ja nie mogę bez ciebie żyć, przepraszam –
wypowiadał wciąż płacząc.
Yifan z wyraźnie namalowanym smutkiem
na twarzy przyglądał się zrozpaczonemu Tao i nie miał zielonego
pojęcia co zrobić. Wiedział to wszystko co jego przyjaciel przed
chwilą powiedział. Wiedział jak to jest kochać kogoś ponad
wszystko, dlatego nie dziwił się zachowaniu maknae. Tylko... Czy
miał zaryzykować? Żyje się tylko raz, a podczas tego życia
powinno się być zachłannym, i czerpać pozytywy z wszystkiego co
nasz otacza.
Bijąc się z myślami drżącą ręką
dotknął zaczerwienionego policzka czarnowłosego i sięgnął ku
jego ust, wpijając się w nie z nadzwyczajną siłą. Z siłą,
której używał do tego, by ukryć swoje uczucie przed
współlokatorem. Tak naprawdę... Kris kochał Tao. Kochał go od
zawsze, a wtedy... tego feralnego wieczoru przestraszył się. Jeżeli
ktoś długo ukrywa głęboką sympatię, którą darzy innego i nie
spodziewa się, że po tak długim czasie usłyszy od niego ''TE''
słowa, panikuje. Przynajmniej tak było w przypadku lidera, który
choć wydaje się być odważną i stanowczą osobą, w głębi serca
jest tchórzliwym mężczyzną o charakterze godnym super bohatera.
Opuchnięte od płaczu wargi Tao
rozwarły się szeroko i pozostały tak do czasu, gdy Kris nie zabrał
głosu. Wpatrywał się w przyjaciela bez słowa, jakby nagle stracił
głos.
- Ja... Jestem strasznym egoistą.
Kochałem cię od dawna i ukrywałem to przed tobą bojąc się, że
ty mnie odrzucisz, a gdy wyznałeś mi miłość, zraniłem cię. Jak
można tak postąpić? Jak można być tak durnym, by zranić osobę
dla siebie ważną? - Yifan uronił łzę, co sprawiło, że Tao
natychmiastowo nie pozwolił jej spaść i przytrzymał ją palcem na
policzku lidera. - Nigdy nie wybaczę sobie tego, co zrobiłem –
wypowiedział chwytając przyjaciela za rękę i spoglądając na
rany, które nie potrzebowały już opatrunku. - Tak, jakbym zamienił
swoją miłość w te blizny.
- Jeżeli miałbym otrzymywać twoją
miłość poprzez rany na moim ciele, chcę tego. Marzę o tym, by
być przez ciebie kochanym nawet w absurdalny sposób – wypowiadał
jakby w amoku. - Nie ważne, że one zostaną na zawsze. Ja wiem, że
z pociągnięciem ręki w mojej głowie rozbrzmiewały słowa
''Kocham cię Kris'' i tylko to się liczy.
Nagle fakt, że całą tą scenę
obserwowali wszyscy na lotnisku przestał być ważnym. Dwójka
zakochanych wpatrywała się we własne oczy i tonęła w widoku
swoich odbić w nich, ponieważ dostrzegali tylko siebie. Było to
potwierdzeniem tego, że darzyli się niezwykłym uczuciem.
***
W tym samym czasie zdenerwowany Lay
biegał za Luhanem, który wyciągnął go na poszukiwania Tao.
Wiedzieli, że właśnie tutaj go znajdą, gdyż nie pierwszy raz w
tym tygodniu musieli paradować po lotnisku.
- Ja mu pokażę... Ile razy mam mu
jeszcze biadolić o tym, że ma dać sobie spokój?! Kurde no, Kris
jest kretynem i tyle, a on musi to zrozumieć – mówił zawiedziony
Lulu. Wzrokiem przeczesał prawie całe pomieszczenie, jednakże nie
był w stanie dostrzec maknae. Już zrezygnowany chciał wrócić do
Yixinga, który zmachany czołgał się za nim, gdy w ostatniej
chwili zauważył znajomą czapkę chłopaka.
- Aaaaaaaa! - krzyknął i ruszył w
jego kierunku, jednak od razu dobiegł go złośliwy komentarz ze
strony Lay'a.
- Luhan! Możesz przestać bawić się
teraz w tarzana? Zwolnij, błagam – rzucił, jednakże starszy nie
zwracał na niego uwagi i biegł do przyjaciela. W ułamku sekundy
zatrzymał się i nie dowierzał własnym oczom. Z Tao był Kris,
który nie dość, że miał ''przyjazną'' minę, to jeszcze oni...
leżeli w objęciach.
Blondyn potrząsnął głową, ale to
wszystko nie zniknęło. Przybył jedynie Lay, który przytulił go
od tyłu i położył głowę na jego ramieniu. Stali tak i
wpatrywali się w obraz zakochanej pary ze zdziwieniem, jednakże w
głębi duszy obojga zalała fala ulgi.
- Wierzysz, że od teraz wszystko
będzie tak jak dawniej? - zapytał Luhan odwracając się do Yixinga
i patrząc na niego nieokreślonym wzrokiem. Jakby... Jakby obawiał
się, że to wszystko jest jedynie snem. Jakby jego kochany Lay miał
tak po prostu zniknąć. Miał zniknąć tak, jak planował Kris.
Lay zauważył to i natychmiast upewnił
Lulu co do swoich uczuć. Spojrzał a niego oczyma pełnymi miłości
i przyciągnął do siebie. Ich usta złączyły się w pocałunku
tak, jak teraz usta maknae i lidera pieściły się nawzajem.
- Nigdzie nie zamierzam odchodzić –
mruknął mu do ucha i przyległ do szyi chłopaka chłonąc zapach
perfum, który zwykł na nią wylewać. Obrzucił ją czułymi
pocałunkami i przyległ do Luhana z całej siły.
Jeden zespół. Dwie nadzwyczajne
miłości.
Jedno lotnisko. Dwa pocałunki.
Subskrybuj:
Posty (Atom)